Dydaktyczne rozgrywki


Nierzadko, gdy wyświetlam niniejszą fotografię, studenci protestują, wyrażając zdziwienie lub pobłażliwe zniecierpliwienie, które biorą się z podejrzenia, że gram z nimi nieczysto i zmodyfikowałem plik. W ostateczności, jeżeli solenne zaprzeczenie zdaje się nie skutkować, odwołuję się do argumentu następującego: intencją jest zaszczepienie w nich przekonania o licznych pożytkach płynących z rzetelnego praktykowania etnograficznego rzemiosła, byłoby więc fajerwerkiem niepospolitej głupoty sabotowanie własnej pracy tanimi sztuczkami i prostacką blagą. Podobnego rozumowania jak dotąd nie kwestionowali. Na szczęście, ponieważ weryfikacja w terenie jest już niemożliwa. Od tego zacząwszy, próbuję ich zachęcać do twórczej pyskówki wokół (oraz w poprzek) zdjęcia. W niedługim czasie poskładała się z naszych dyskusji ładna kompozycja niedorzecznych hipotez i całkiem trzeźwych analiz. Przenoszę ją tutaj w kawałkach z pamięci i notatek, postaram się przy tym niczego nie popsuć.

Do protokołu: co widać – było na murze.

Odliczmy cztery kluczowe zagadnienia: co? gdzie? kiedy? kto?

Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się z wierzchu oczywista. Mural. Przy próbach doprecyzowania nieodmiennie zaczynały się kłopoty. Znak graniczny, narzędzie inwazji, profanacja? To ostatnie podejrzenie zdołaliśmy zweryfikować, gdy w jednej z grup ujawniła się osoba w większym stopniu niż reszta z nas zorientowana w zawiłościach frontów Świętej Wojny. Według niej odwracanie lub „stawianie na głowie” nazwy innej drużyny istotnie może być postrzegane jako obelga. Pojawił się zatem problem szczegółowy: obraza czyniona dla czystej satysfakcji, czy „magia kibicowska” analogiczna do prehistorycznej magii łowieckiej? Rozmach interpretacji wymagał usprawiedliwienia i znaleźliśmy je w spostrzeżeniu Zbigniewa Benedyktowicza, że etnologia pozwala jednym rozumiejącym spojrzeniem obejmować zjawiska tak radykalnie odległe jak sztuka paleolityczna i dzieła współczesnych artystów[1]. Może kątem oka złapalibyśmy też ślad aktywności krakowskiego kibica, wciąż unikając groźby metodologicznego oczopląsu? Niestety, trop szybko się urwał, ponieważ nie sposób bezpiecznie wnioskować o gestach wyłącznie na podstawie niemych rysunków. Przyjęliśmy również zastrzeżenie, iż magia wynikać musi z obowiązującego w danym miejscu i czasie systemu wyjaśniania wszechświata[2]. Czy jednak architektura rzeczywistości, którą zamieszkujemy, dopuszcza gesty ściśle magiczne? Wobec niedostatecznego rozpoznania problemu musieliśmy skapitulować. Wzięliśmy jeszcze na warsztat hipotezę, że mamy do czynienia z przedstawieniami bytów nadludzkich. Tym razem Google dostarczył prowizorycznego podparcia – znaleźliśmy szalik z wyznaniem wiary „Żyjemy dla Wisły”.

Kwestia druga: lokalizacja obiektu. Kraków (miasto na prawach powiatu, województwo małopolskie), na styku ulicy Wrocławskiej i ulicy Józefa Wybickiego, przystanek PKP Łobzów, przejście dla pieszych pod nasypem kolejowym. Miejsce bezpiecznie osłonięte przed oczami konkurencji i stróżów porządku, jak również przed kaprysami pogody, na co przytomnie zwróciła uwagę jedna osoba (być może parająca się sztuką ozdabiania murów i otrzaskana z praktycznym kontekstem zagadnienia, co należało od razu ustalić, ale nie wykazałem się refleksem). Gdy przyszło do rozważania symboliki miejsca, znaleźliśmy dwa obiecujące układy odniesienia. Primo: granica osiedli i dzielnic, niewykluczone, że oddzielająca także klubowe „strefy wpływu”. W tym kontekście podnoszono fakt, że napis przepołowiony jest brutalnie blizną połączenia betonowych płyt ściany. Szkoda, że to nie narożnik, na którym nazwę można byłoby „złamać” – orzekła jedna z uczestniczek. Jako fundament wojennych metafor dobrze za to posłużył szaniec ziemnego wału stanowiący część kolejowej infrastruktury. I nie były to jałowe zabawy semiotyką, skoro w oficjalnych materiałach promocyjnych stadion przy ulicy Reymonta nazywany jest twierdzą[3]. Secundo: przebity pod torami tunel, czyli okazja do zstąpienia w trzewia planety – z powrotem w obszar skojarzeń z prehistorycznym malarstwem jaskiń. Zainspirowany szaleństwami Latającego Cyrku Monty Python’a odkurzyłem w tym miejscu ku uciesze słuchaczy zastęp bóstw chtonicznych, dla bezpieczeństwa spętawszy je wielkim cudzysłowem umowności.

Trzecie pytanie: kiedy powstało nasze źródło? 21 marca 2014 roku wykonałem zdjęcie, jego opracowywanie rozpoczęło się niedługo później i trwało do stycznia 2017 roku. Kiedy natomiast namalowano graffiti nie dało się ustalić. Na marginesie starałem się jednak wyjaśnić, w jaki sposób konsekwentna obserwacja i dokumentacja zmiennej w czasie dynamiki słownych przepychanek na niektórych ścianach mogłaby wskazać symbolicznie znaczący moment w kalendarzu i stać się przyczynkiem do „odkrycia” rytuału periodycznych starć na murawie, czyli Derbów Krakowa.

Pozostał ostatni parametr opisu. Kto bierze odpowiedzialność za treść, formę i dostępność źródła? Wymieńmy w telegraficznym skrócie: Artur Sekunda [sfotografował], studenci IEiAK UJ [opatrzyli komentarzami], Archiwum IEiAK UJ [przechowuje].

[1] Z. Benedyktowicz, Widmo środka świata. Przyczynek do antropologii współczesności, [w:] Z. Benedyktowicz, Elementarz tożsamości. Antropologia współczesności – antropologia kontekstowa, Wołowiec, Wydawnictwo Czarne, 2016, ISBN 978-83-8049-408-4, s. 283-356.
[2] A. Leroi-Gourhan, Religie prehistoryczne, Warszawa, PWN, 1966, brak ISBN.
[3] Plakaty ogłaszające sprzedaż biletów [2017.01], strona internetowa klubu – www.wisla.krakow.pl [2017.02.01].