Metodologiczne wymówki

Dziwna rzecz, ale z trudem jakoś przychodzi mi wzbudzić w sobie irytację w obliczu muru zamienionego przez kibiców w obelżywy palimpsest. Atawistyczny rytuał obsikiwania terytorium znany jest bowiem również etnografowi, choć zdawałoby się, że najwłaściwszym dla jego opisu zestawem narzędzi (w którego skład wchodzi filtr chłodnej obojętności) dysponuje zoolog. Niewiele wiem o samej grze, a spośród polskich "wojen football'owych" uważniej śledziłem jedynie tę, której zaczynem stały się antyrządowe i patriotyczne oprawy piłkarskich spotkań. Z tej przyczyny siłą nawyku wciąż dokumentuję raczej takie napisy, które bardziej od innych wydają się zagadkowe bądź niezwykłe, ale skąd niby mam wiedzieć, co faktycznie jest typowe, nawet gdy dla zachowania elementarnej uczciwości posiłkuję się dyletancko uprawianą statystyką? Podejrzewam również, że w przypadku najbardziej enigmatycznych inskrypcji brakuje mi tylko sposobności, by dotrzeć do prozaicznego wyjaśnienia. I dlaczego właściwie koncentruję się na curiosach? Być może mniej wstępnych zastrzeżeń i usprawiedliwień wymagałby natomiast fakt, że odruchowo i tak zwracam uwagę na murale czy vlepki zabawne, inteligentne lub zwyczajnie przyjemne dla oka dzięki estetycznej wrażliwości lub rzemieślniczej biegłości autora, choć zainteresowanie wizualnym folklorem miasta w praktyce badawczej zobowiązywałoby do równorzędnego z nimi traktowania także pomysłów idiotycznych oraz pokracznie zrealizowanych. Wobec powyższego trudno ukrywać, iż traktuję ten obszar eksploracji raczej niefrasobliwie i bez programowej systematyczności, jednak w samym dzieleniu się przyjemnością obcowania z etnograficznymi drobiazgami, które gromadzimy mimochodem, widzę wystarczające usprawiedliwienie dla poświęcania im czasu. Podobne teoretyczne alibi stosuje się zatem nie tylko do przedmiotu niniejszych uwag, usprawiedliwiać nim będę wszelką tematykę oraz metodologiczne wybryki.